Pozyskałeś linki z poczytnego bloga parentingowego? Bez względu na to w jaki sposób został on pozyskany, nie spodziewaj się, że będą z niego korzyści.
Blogi parentingowe to duża grupa blogów i aktywnych autorek, które za nimi stoją. To także specyficzna grupa matek lub przyszłych matek, które są zainteresowane tym co najlepsze dla ich dziecka. Istnieją także portale, które agregują wszystkie takie blogi w Polsce, np. parentingowe.pl.
Na typowym blogu parentingowym, poza poczytnymi artykułami, które gromadzą masę komentarzy i wypowiedzi czytelniczek, przeważnie znajduje się sekcja zachęcająca do współpracy. Tam znajdują się informacje jak bardzo popularny jest blog, ile wygrał konkursów, jaki osiąga ruch, w jakich kategoriach przoduje no i oczywiście na jakiej zasadzie można się zareklamować na blogu. Możliwości reklamy są różne:
- post sponsorowany,
- recenzja produktu,
- konkurs,
- banner,
- i inne typowe działania internetowe.
Każdy taki blog się chwali, że wyznacza trendy i zainteresowania w swojej branży. Że ma dziesiątki tysięcy czytelników i lubisiów na FB. Właściwie to nie znalazłem takiego bloga, który by takich informacji nie zawierał.
Generalnie z dostępnych opisów wynika że nawiązanie współpracy z takim blogiem to cud, miód i malina.
To co się właściwie stało?
Stało się to, o czym każdy seowiec marzy. Strona z, którą współpracuję otrzymała naturalny link z jednego z poczytnych blogów parentingowych, rzekłbym lidera branży.
Na blogu opublikowano artykuł, który ilustrował mieszkanie jednej z blogerek – w dosyć nietypowy sposób, bo w bałaganie a nie w porządku. Pod artykułem pojawiły się pytania o przedmioty ze zdjęć. Autorka po dwóch dniach, na dole artykułu podała listę do wybranych przez siebie przedmiotów. Szczęście chciało, że jeden z linków na tej liście prowadził do sklepu internetowego gdzie mam wgląd w Google Analytics.
Kto by pomyślał, że jeden taki niepozorny link wygenerował setki wizyt.
Ale czego zabrakło?
Sprzedaży, sprzedaży zabrakło!
Jak to możliwe? Przecież to powinno być takie proste. Liderki, blogerki opisują produkty na swoich stronach. Potem czytelniczki, zafascynowane blogiem, wiedzą co jest trendy i co mają kupić.
A co pokazują dane?
Był to najgorszy jakościowy ruch ze źródła typu odesłania jakie znalazło się w TOP10 za poprzedni miesiąc:
- Żadnej konwersji.
- Najkrótszy czas na stronie.
- Najmniej odsłon na sesję.
- Największy współczynnik odrzuceń
Przypomnę, że był to ruch naturalny. To nie był sponsorowany artykuł ani kupiony link, on powstał samoistnie.
Dlaczego?
Przyczyn może być kilka. Ja bym tu szukał wspólnej płaszczyzny dla wszystkich powodów:
- Przyszła matka lub obecna matka małego dziecka czyta i klika, żeby być na bieżąco z tym co jest na topie, a nie kupować.
- Klikają, żeby zobaczyć ile blogerka zapłaciła za produkty i ocenić na co ją stać.
- Jeśli już kupują rzeczy dla dzieci i niemowląt, to szukają na OLX albo z drugiej ręki.
Jakieś inne powody się Wam nasuwają?
Argument, że sklep jest słaby albo landing był zły jest bezpodstawny. W tym samym okresie sprzedały się 4 sztuki przedmiotu do którego prowadził link, ale zakup był z innych źródeł. Ponadto inne źródła ruchu dostarczają wielu konwersji no i oczywiście fenomen ceneo.pl, który zapewnia dobry ruch.
Jak najbardziej mogę być w kompletnym błędzie bo to tylko jeden przykład, ale w takim razie proszę, podajcie przykłady blogów parentingowych, z których warto mieć ruch konwertujący.
Zapisz się do newslettera wypełniając pola poniżej. Będziesz na bieżąco ze wszystkimi wydarzeniami związanymi z Silesia SEM i informacjami o marketingu internetowym w sieci. Nie spamujemy.
Zostanie wysłany do Ciebie e-mail potwierdzający: przeczytaj zawarte w nim instrukcje, aby potwierdzić subskrypcję.
Są blogi które konwertują. Ale tutaj to chyba i nie ta grupa docelowa (produkt podlinkowany ma prawie każda mama małego dziecka)
Fajnie być kejsem, ale… analiza ja dla mnie ma parę miejsc do których można się przyczepić, nie jestem marketingowcem ani innych fachurą tego typu, ale jako że cechą narodową naszą jest nie znam się ale się wypowiem, to sobie pozwolę:
a) autorka po dwóch dniach, na dole artykułu podała listę do wybranych przez siebie przedmiotów – to już trochę wyjaśnia – to nie był już prime time wpisu
b) W tym samym okresie sprzedały się 4 sztuki przedmiotu do którego prowadził link, ale zakup był z innych źródeł – nie mam zielonego pojęcia o którym przedmiocie z wpisu autor pisze, ale czy naprawdę uważamy, że przeciętny użytkownik internetu klika, ogląda i na huuuura robi dodaj do koszyka, płaci i załatwione? Serio? Ja tak nie działam, jak gdzieś coś zobaczę – to zazwyczaj kopiuję nazwę wrzucam w google, szukam innych zdjęć, czytam opinie i jeśli zdecyduje się kupić to wracam po jakimś czasie – i to – niespodzianka – nie przez link bloga/strony/reklamy na której pierwotnie produkt zobaczyłam. A jeszcze ze 20 razy mi przerwie dziecko 😉 Większość produktów pod postem to nie były też drobiazgi o wartości do 50 zł tylko znacznie droższe rzeczy o wartości kilkuset złotych i nie oszukujmy się dla statystycznej matki polki to są wydatki, które trzeba przemyśleć i wpasować w domowy budżet. No nie kupuje się łóżeczka dziecięcego ani mebli do pokoiku na co dzień – bez przesady 😉
c) nie mam zatem pojęcia skąd zdjęcia od czytelniczek, które pod wpływem tego wpisu kupiły wózki drewniane – czyżby sobie w photoshopie je dorobiły 😉
Nie ma to jak pisać o ruchu z blogÓW ( liczba mnoga ) i jego ruchu na podstawie 1 linka i artykułu
No i BANG Alicja! 🙂 Jest dokładnie jak mówisz. Sprawdziliśmy to choćby po kampanii generatora pary Tefal – dostawaliśmy zdjęcia od czytelników z nowo zakupionymi modelami 🙂 . W samej najbliższej rodzinie dwa zostały zakupione po naszych wpisach 🙂 .
A mogę linka prosić do tego wpisu? 🙂
Ciężko jest do końca oceniać, jeśli nie widzimy samego wpisu i nie znamy też statystyk bloga (chociaż one nie są tutaj aż takie ważne). Myślę, że przyczyną jest złe przedstawienie produktu i forma prezentacji w tekście. Bez CTA ładnych zdjęć (chyba, że były) + słaba dystrybucja tego później np.
Artur oceniłeś ruch tylko w modelu last click. A w modelu atrybucyjnym analizowałeś?
@Łukasz – słuszna uwaga, którą należy wyjaśnić. Domyślnie GA w tym raporcie przypisuje konwersję w modelu ostatnie kliknięcie niebezpośrednie. Po uruchomieniu modeli atrybucji pierwsza interakcja oraz ostatnia interakcja, wynik się nie zmienił. Brak konwersji.
Szczerze – blogerka podała linki do dość drogich produktów. Wątpię, by ktokolwiek kupił łóżeczko czy domek za 250 zł po jednym kliknięciu, nawet jeśli produkt wpadł mu w oko, a planował akurat zakup czegoś z tej kategorii. Równie dobrze część sprzedaży z innych źródeł (zwłaszcza takich jak Ceneo!) mogła zostać zainicjowana przez Mataję (podoba mi się produkt, w sklepie sprawdzam nazwę, wrzucam ją w porównywarkę cen i finalnie wracam do danego sklepu, bo okazuje się najtańszy/jedyny). Ludzie są niestety znacznie sprytniejsi od Analyticsa, który musiałby czytać w myślach, by nie przekłamywać rzeczywistości.
Realną konwersję z blogów najłatwiej sprawdzić za pomocą unikalnego kodu rabatowego czy podobnego, który działałby przez pewien czas (co najmniej kilka dni) – jest czas na przemyślenie zakupu, porównanie cen, wyeliminowanie alternatyw itd.
Potwierdzam informację z wpisu. Wejścia są, nie ma sprzedaży. Działam w branży odzieży dziecięcej i korzystałem z usług blogierek parentingowych kilka razy (myślę że ponad 15 razy+ kilka razy jakieś śmieszne konkursy). W szczególności na samym początku działalności, licząc na dobry ruch i oczywiście link oraz ogólne na PR.
Wpisy na blogach były różne od wpisów sponsorowanych nawiązujących tylko do naszej marki, przez wpisy w których pojawialiśmy się z innymi markami, aż po konkursy. I z czystym sumieniem mogę stwierdzić że z tego wszystkiego zakupów było 3 na łączną kwotę ok 600zł. (Nie do uwierzenia, prawda? A jednak) Dodam, że za wpisy blogierki, życzyły sobie od 500 do ok 3000zł (z droższych nie korzystałem) + ciuchy które chcieliśmy zareklamować. Za każdym razem wybierałem coraz to „mocniejszą” (liczba fanów w social media, info od blogerki na temat odwiedzin bloga, udział fanów w postach i na blogu itp.)
Tak, jak to jest napisane w tym artykule, wejść z tego było tysiące, raz nawet nie wytrzymała strona po umieszczeniu wpisu, a zakupów zero (przepraszam, trzy 🙂 )
Nie mam zamiaru tu nikogo obrazić, ale Ci „folołersi” to jedno wielkie nieporozumienie. Wydaję mi się, że częściowo są to Panie, które nie mają pracy i po prostu z nudów obserwują. Czasem, są to panie, które tak jak to jest w artykule, chcą być na topie, lub sprawdzają ile to kosztuje, aby tylko pozazdrościć i fałszywie napisać pod artykułem „pięknie wyglądasz…”. Jest pewne, że dla wielu taki blog jest odskocznią od codzienności. Chociaż na chwilę wprowadza je w taki lepszy świat, ładnych kobiet, ładnych dzieci, szczęścia 🙂
Kto jest odbiorcą bloga parentingowego?
Najlepiej widać to po komentarzach – np.
Ile twoja córcia ma lat?; pięknie wyglądasz…;
Twoja córka jest coraz piękniejsza..; Ten artykuł dał mi siłę do życia…; Masz piękny dom…; Ale Ci zazdroszczę….; Widzieliście ile to kosztuje?
i kilka innych może bardziej ambitnych, Jedno jest pewne to nie jest mój klient…
„W tym samym okresie sprzedały się 4 sztuki przedmiotu do którego prowadził link, ale zakup był z innych źródeł.”
Może te cztery sprzedane sztuki są wynikiem tego wpisu?. Mama znalazła wpis. Następnie zaczęła szukać zdjęć/opinii/cen i ostatecznie skonwertowała się z innego linka.
Pozdrawiam
Radom
Ja bym jeszcze upatrywał się kwestii typu:
a) poziom zaangażowania społeczności blogu
b) sposobu opisu produktów w opublikowanym poście
c) poziomu wiarygodności danej blogerki względem jej publiki
d) rodzaju publiki
e) wykonania landing page
+ ewentualnie kilka innych, drobnych rzeczy. Wtedy może byłoby łatwiej przekuć to w konwersję…
Pozdrawiam